Do Cefalù planowaliśmy się dostać autobusem i pociągiem. Autobus linii Segesta zawiózł nas bezpiecznie do Palermo, tam szybko przesiedliśmy się na pociąg i już… po 3 godzinach od wyjazdu z Trapani wysiedliśmy na stacji w Cefalù. Przystanek Segesty jest w samym porcie - bilety na autobus można kupić naprzeciwko przystanku Trapani-Porto, a nie jak zwykle u kierowcy. Bilet dla osoby dorosłej to 8,6 euro, Ger znowu za darmo. Bilety na pociąg kupiliśmy w automacie na dworcu kolejowym w Palermo - znaliśmy już te automaty z poprzedniej włoskiej wyprawy - zakup biletów zajmuje minutę. Podróż pociągiem wzdłuż północnego wybrzeża Sycylii to raj dla oczu. Piękne zatoki po jednej, góry po drugiej stronie. Warto też odwiedzić toaletę w pociągu i zobaczyć obracającą się, samoczyszczącą deskę klozetową - może to się wydawać dziwne, ale z synem z fascynacją oglądaliśmy ten performance.
Ze stacji kolejowej do naszego mieszkania mieliśmy niecały kilometr, więc dzielnie pokonaliśmy tę odległość, przebijając się przez ciasno zaparkowane samochody. Mieszkanie znowu na starym mieście - Cefalù to średniowieczne miasteczko, ale można w nim spotkać zabudowania nawet z I w n.e. Pierwsze wrażenie - cudowne. Ale zanim dotarliśmy do kwatery, już czuliśmy się nieco zaczadzeni. Do starego miasta nie można wjeżdżać samochodami, ale skuterem już tak. Uliczki są wąskie i długie, mają dosyć wysoką zabudowę, a przy dodatkowo wysokiej temperaturze - nie ma czym oddychać. Ta sytuacja oczywiście nie ma miejsca nad samym morzem. Miasteczko leży na zboczu wzgórza La Rocca. Nieważne, gdzie na starym mieście masz lokum - do morza nie będziesz miał dalej niż 5 min pieszo i to z górki. Po plażowym lenistwie - pod górkę.
Ze stacji kolejowej do naszego mieszkania mieliśmy niecały kilometr, więc dzielnie pokonaliśmy tę odległość, przebijając się przez ciasno zaparkowane samochody. Mieszkanie znowu na starym mieście - Cefalù to średniowieczne miasteczko, ale można w nim spotkać zabudowania nawet z I w n.e. Pierwsze wrażenie - cudowne. Ale zanim dotarliśmy do kwatery, już czuliśmy się nieco zaczadzeni. Do starego miasta nie można wjeżdżać samochodami, ale skuterem już tak. Uliczki są wąskie i długie, mają dosyć wysoką zabudowę, a przy dodatkowo wysokiej temperaturze - nie ma czym oddychać. Ta sytuacja oczywiście nie ma miejsca nad samym morzem. Miasteczko leży na zboczu wzgórza La Rocca. Nieważne, gdzie na starym mieście masz lokum - do morza nie będziesz miał dalej niż 5 min pieszo i to z górki. Po plażowym lenistwie - pod górkę.
Do Cefalù dotarliśmy w sobotę, a to przecież weekend. Po pierwszym spacerze miałam wrażenie, że wylądowaliśmy w najbardziej popularnym zakątku Sycylii. Tonęliśmy w turystycznych falach i nie było nam do śmiechu. Nawet zakupy w normalnych cenach to był wyczyn. Zresztą w starej części miasta trudno znaleźć normalny sklep - butelka wody nagle kosztuje 3 razy więcej. Tak się złożyło, że nie mieliśmy dostępu do internetu, ale i tak udało nam się zlokalizować market, gdzie w poniedziałek rano pobiegłam po kaszkę dla Gerarda. Można do niego trafić, idąc via Roma w przeciwnym kierunku do La Rocca.
Pomimo wielkiego gwaru w mieście, nad morzem tłum się cudownie rozpraszał. Woda była cieplutka, plaża piaskowa - względnie czysta, wybrzeże porażające swoim urokiem. Znowu wow! Jadąc do Cefalù, spodziewaliśmy się totalnego relaksu. To miało być 5 dni bez zegarka, a jedynie z własnym widzimisię. Udało się. Wstawaliśmy rano i biegliśmy na plażę, potem na obiad lub na coś do ręki i znowu plaża na tyle późno, aby nie przeoczyć zachodu słońca. I tu pełne zaskoczenie, ludność obserwowała zachód ze schodów, z wałów, z restauracji, a my w najlepsze pluskaliśmy się w wodzie. Poza nami czasem nie było nikogo, a to przecież wieczorem woda wydaje się najcieplejsza. Dla nas to był raj.
Pomimo wielkiego gwaru w mieście, nad morzem tłum się cudownie rozpraszał. Woda była cieplutka, plaża piaskowa - względnie czysta, wybrzeże porażające swoim urokiem. Znowu wow! Jadąc do Cefalù, spodziewaliśmy się totalnego relaksu. To miało być 5 dni bez zegarka, a jedynie z własnym widzimisię. Udało się. Wstawaliśmy rano i biegliśmy na plażę, potem na obiad lub na coś do ręki i znowu plaża na tyle późno, aby nie przeoczyć zachodu słońca. I tu pełne zaskoczenie, ludność obserwowała zachód ze schodów, z wałów, z restauracji, a my w najlepsze pluskaliśmy się w wodzie. Poza nami czasem nie było nikogo, a to przecież wieczorem woda wydaje się najcieplejsza. Dla nas to był raj.
Po niedzieli w miasteczku zrobiło się przyjemnie, tłumy wybyły, błogi stan ducha i ciała. Ach, chyba mogłabym tam zostać do końca wakacji. Co dzień słońce zachodziło inaczej, co dzień rano, gdy wschodziło, nadawało otoczeniu innego koloru. W poniedziałek o zmierzchu wstąpiliśmy do zabytkowej pralni, aby na własne oczy zobaczyć podziemną rzeczkę Cefalino. Potem trafialiśmy tam jeszcze kilka razy - zupełnie przypadkiem. Woda w morzu, jak mąż mój zauważył, przypomina roztwór - tak jakby coś się próbowało ze sobą połączyć. Potem nagłe oświecenie - słodka woda z Cefalino na części wybrzeża wybija z wielu przypadkowych miejsc na plaży i wpada do słonego morza. Niebywałe, że nie żłobi na stałe koryta, po prostu dowolnie wypływa, gdzie chce. Poczyniłam pewnego poranka samotny spacer po mieście i wybrzeżu i mogłam te miejsca podziwiać - potem, gdy miasto się zbudzi, byłyby trudno zauważalne.
Na górę La Roccę poczyniliśmy dwa podejścia. Tak naprawdę nie wierzyłam, że Gerard da się namówić na taka wędrówkę. Wstaliśmy z kurami - każdy, kto ma dzieci, wie, że budzą się one niemal zawsze wcześniej niż reszta świata. Korzystając więc z chłodu poranka, postanowiliśmy wyruszyć do Świątyni Diany. Jakie rozczarowanie nas dopadło, gdy okazało się, że na szczyt obowiązują bilety - a sam park otwarty będzie dopiero o godzinie 9. Weszliśmy, jak najwyżej się dało i zeszliśmy, mając nadzieje, że będzie następny raz i bramy się otworzą.
Był następny raz, pogoda tego dnia była trochę gorsza. Nad szczytami ciemne chmury, ale bez deszczu. To były idealne warunki do wspinaczki - bez ryzyka przegrzania. Kupiliśmy bilety po 4 euro, Ger - za darmo. Pan spisuje starannie numerki sprzedanych biletów, a potem odhacza je, gdy turysta schodzi z góry. Szlak na początku jest dosyć łatwy, nawet dla nóg 4-latka. Na górze wiele ruin do eksplorowania. Skały z zatopionymi muszlami, jaszczurki i ten widok - na miasto i zatokę. Gerard nie okazywał zmęczenia - był podekscytowany wspinaczką. Do świątyni Diany doszliśmy bez problemu, mieliśmy ochotę też na zamek, ale potrzeby synowskie (znowu w najbardziej odpowiednim miejscu) sprawiły, że nagle musieliśmy wracać… Zdążyliśmy popodziwiać krajobraz z murów obronnych, nazbierać tysiąc szyszek i nakarmić mrówki bananem - dobrze spędzone 3 godzinki z dnia.
Mam wrażenie, że do Cefalù jeszcze wrócimy, przeważnie wpada się tam na kilka godzin i wypada, ale my spędziliśmy tam naprawdę leniwe i piękne 5 dni.
Ku naszemu zaskoczeniu nie chcieliśmy już jechać do Palermo - przejechaliśmy się miastem w drodze na pociąg do Cefalù i byliśmy przestraszeni jego wielkością.
Był następny raz, pogoda tego dnia była trochę gorsza. Nad szczytami ciemne chmury, ale bez deszczu. To były idealne warunki do wspinaczki - bez ryzyka przegrzania. Kupiliśmy bilety po 4 euro, Ger - za darmo. Pan spisuje starannie numerki sprzedanych biletów, a potem odhacza je, gdy turysta schodzi z góry. Szlak na początku jest dosyć łatwy, nawet dla nóg 4-latka. Na górze wiele ruin do eksplorowania. Skały z zatopionymi muszlami, jaszczurki i ten widok - na miasto i zatokę. Gerard nie okazywał zmęczenia - był podekscytowany wspinaczką. Do świątyni Diany doszliśmy bez problemu, mieliśmy ochotę też na zamek, ale potrzeby synowskie (znowu w najbardziej odpowiednim miejscu) sprawiły, że nagle musieliśmy wracać… Zdążyliśmy popodziwiać krajobraz z murów obronnych, nazbierać tysiąc szyszek i nakarmić mrówki bananem - dobrze spędzone 3 godzinki z dnia.
Mam wrażenie, że do Cefalù jeszcze wrócimy, przeważnie wpada się tam na kilka godzin i wypada, ale my spędziliśmy tam naprawdę leniwe i piękne 5 dni.
Ku naszemu zaskoczeniu nie chcieliśmy już jechać do Palermo - przejechaliśmy się miastem w drodze na pociąg do Cefalù i byliśmy przestraszeni jego wielkością.