Grota Mangiapane
Długo oczekiwany dzień. Jedyny, w którym zdecydowaliśmy się wynająć samochód. Głównie dlatego, że wynajem auta kosztuje tyle, co nocleg, i tym razem postanowiliśmy wydać pieniądze na noclegi, ale następnym skrócimy nasz pobyt, aby móc dokładniej eksplorować wyspę samochodem. Nie skłamię też, mówiąc, że baliśmy się trochę miejskiego ruchu. Sycylijczycy jeżdżą, jak chcą. Na całe szczęście nie byliśmy świadkami żadnej kolizji.
Już o 9.00 udaliśmy się do Angelo z B&B Bella Trapani po odbiór zarezerwowanego autka - och, jak miło rozmawiać bez zbędnej gestykulacji - Angelo i Rosario mówią po angielsku, ulga. Podpisaliśmy dokumenty, zapłaciliśmy 45 euro i w drogę. Ku naszemu zaskoczeniu dosyć sprawnie wyjechaliśmy z Trapani, no może jeden mały klakson się odezwał, ale ogólnie było bezpiecznie. Dosyć szybko dotarliśmy do naszego pierwszego celu, tego najważniejszego, przez który zdecydowaliśmy się na wynajem samochodu.
Przystanek nr 1.
Grota Mangiapane w Scurati
Da się tam dojechać komunikacją, ale potem trzeba liczyć się z 2 km spacerkiem po żwirowej nawierzchni i to pod lekkim wzniesieniem. Ze względu na ograniczone zasoby energii syna woleliśmy nie ryzykować. Na miejscu przywitał nas gospodarz skansenu, świetnie mówił po angielsku - na początku trochę nam poopowiadał, dowiedzieliśmy się, kto i jak długo tu mieszkał oraz kto i po co pomieszkuje tu w okresie Bożego Narodzenia. Mieliśmy nadzieję, że potowarzyszy nam do samej groty, ale gdy pojawił się kolejny samochód z turystami, delikatnie dał nam do zrozumienia, że teraz już sami możemy eksplorować skansen. Dla nas inni turyści byli niezauważalni, tak jakbyśmy mieli całą grotę i jej otoczenie dla siebie.
Długo oczekiwany dzień. Jedyny, w którym zdecydowaliśmy się wynająć samochód. Głównie dlatego, że wynajem auta kosztuje tyle, co nocleg, i tym razem postanowiliśmy wydać pieniądze na noclegi, ale następnym skrócimy nasz pobyt, aby móc dokładniej eksplorować wyspę samochodem. Nie skłamię też, mówiąc, że baliśmy się trochę miejskiego ruchu. Sycylijczycy jeżdżą, jak chcą. Na całe szczęście nie byliśmy świadkami żadnej kolizji.
Już o 9.00 udaliśmy się do Angelo z B&B Bella Trapani po odbiór zarezerwowanego autka - och, jak miło rozmawiać bez zbędnej gestykulacji - Angelo i Rosario mówią po angielsku, ulga. Podpisaliśmy dokumenty, zapłaciliśmy 45 euro i w drogę. Ku naszemu zaskoczeniu dosyć sprawnie wyjechaliśmy z Trapani, no może jeden mały klakson się odezwał, ale ogólnie było bezpiecznie. Dosyć szybko dotarliśmy do naszego pierwszego celu, tego najważniejszego, przez który zdecydowaliśmy się na wynajem samochodu.
Przystanek nr 1.
Grota Mangiapane w Scurati
Da się tam dojechać komunikacją, ale potem trzeba liczyć się z 2 km spacerkiem po żwirowej nawierzchni i to pod lekkim wzniesieniem. Ze względu na ograniczone zasoby energii syna woleliśmy nie ryzykować. Na miejscu przywitał nas gospodarz skansenu, świetnie mówił po angielsku - na początku trochę nam poopowiadał, dowiedzieliśmy się, kto i jak długo tu mieszkał oraz kto i po co pomieszkuje tu w okresie Bożego Narodzenia. Mieliśmy nadzieję, że potowarzyszy nam do samej groty, ale gdy pojawił się kolejny samochód z turystami, delikatnie dał nam do zrozumienia, że teraz już sami możemy eksplorować skansen. Dla nas inni turyści byli niezauważalni, tak jakbyśmy mieli całą grotę i jej otoczenie dla siebie.
Najpierw spacer bocznymi dróżkami, po licznych zagrodach. Za każdym zakrętem czekało na nas inne zwierzę, a to paw, a to kot, lub po prostu jaszczurki. Niezwykły świat, niezwykle utrzymany i bardzo ekscytująca podróż w czasie. Grota zrobiła na nas duże wrażenie. Zamiast nieba - skała, niebanalna - mroczna. Zaglądaliśmy w każdą szparę, nawet weszliśmy do kaplicy, jednak ciemność szybko nas stamtąd wyprosiła. Po wyjściu z groty wychodzisz na wolną przestrzeń, a tam przepiękny widok na zatokę Corino. Mieszkać w takim otoczeniu. Nie do opisania.
Miejsce zdecydowanie dla dzieci - wiele zakamarków, mnóstwo zwierząt domowych, huśtawka, dobrze utrzymana toaleta, tuż za mini gajem oliwnym. Polecam. Syn był tak zainspirowany, że po zakończeniu zwiedzania wziął swój aparat i wszystko ponownie obfotografował. Koguta szczególnie. Ku naszemu zaskoczeniu w skansenie spędziliśmy dobre półtorej godziny. Przed nami kolejne punkty planu na czwartek.
Zatoka Corino
Po porannym szaleństwie w grocie zaplanowaliśmy zjazd do Zatoki Corino na bliskie spotkanie z tą najpiękniejszą - Monte Cofano. Górę po raz pierwszy zobaczyliśmy z Erice. Wyglądała, jakby wchodziła do morza. Teraz z bliska nie tylko imponuje, ale wydaje się być najważniejsza. Monte Cofano góruje nad całą zatoką. Dla amatorów wspinaczek jest wytyczony szlak, którym można dostać się na szczyt góry.
Co do plaży, bo był to nasz pierwszy plażowy postój, turystów garstka, wybrzeże żwirowe, a dno skaliste, na całe szczęście (dla dziecka) jest to płaski kawał skały, więc na kąpiel - w sam raz. Po kąpieli ruszamy w dalszą drogę. Na "coś na ząb" wjechaliśmy do Custonaci, było blisko, my mieliśmy czas i autko, zatem okoliczności sprzyjały, aby wjeżdżać, gdzie się da.
W Custonaci jakby czas stanął w miejscu. Niewielki ruch, pnące w górę arterie, piesi… niezauważalni. Jemy znowu ariancini - tym razem odgrzane w mikrofalówce, ale to chyba nikogo nie dziwi. Kolejny cel naszej czwartkowej podróży to...
Po porannym szaleństwie w grocie zaplanowaliśmy zjazd do Zatoki Corino na bliskie spotkanie z tą najpiękniejszą - Monte Cofano. Górę po raz pierwszy zobaczyliśmy z Erice. Wyglądała, jakby wchodziła do morza. Teraz z bliska nie tylko imponuje, ale wydaje się być najważniejsza. Monte Cofano góruje nad całą zatoką. Dla amatorów wspinaczek jest wytyczony szlak, którym można dostać się na szczyt góry.
Co do plaży, bo był to nasz pierwszy plażowy postój, turystów garstka, wybrzeże żwirowe, a dno skaliste, na całe szczęście (dla dziecka) jest to płaski kawał skały, więc na kąpiel - w sam raz. Po kąpieli ruszamy w dalszą drogę. Na "coś na ząb" wjechaliśmy do Custonaci, było blisko, my mieliśmy czas i autko, zatem okoliczności sprzyjały, aby wjeżdżać, gdzie się da.
W Custonaci jakby czas stanął w miejscu. Niewielki ruch, pnące w górę arterie, piesi… niezauważalni. Jemy znowu ariancini - tym razem odgrzane w mikrofalówce, ale to chyba nikogo nie dziwi. Kolejny cel naszej czwartkowej podróży to...
San Vito Lo Capo
Każdy, kto wybiera się na Sycylię, gdzieś przeczyta o tej plaży. Biały piasek i kilkukilometrowa linia brzegowa. Dla dziecka, ale też dla naszych oczu - raj na ziemi. Zabawne, że gdy usiłowaliśmy kupić lody, nie znaleźliśmy żadnej typowej lodziarni - pana z lodówką pełną lodów w różnych smakach. Do restauracji za lodami wchodzić nie chcieliśmy, ze względu na nagłą potrzebę zanurzenia się Gerarda w pięknej turkusowej wodzie. San Vito Lo Capo to bez wątpienia rejon turystyczny, liczne restauracje i asfaltowy deptak, to może nie zachwyca, ale spojrzenie na plażę rekompensuje wszelkie niedogodności. Pomimo wielkiej popularności nie spotkaliśmy się z tłumem turystów, co prawda było wiele hotelowych leżaków, ale w większości stały puste. To był typowy "plażing". Woda cudowna, syn przejęty falami. Warto po prostu zobaczyć tę plażę.
Każdy, kto wybiera się na Sycylię, gdzieś przeczyta o tej plaży. Biały piasek i kilkukilometrowa linia brzegowa. Dla dziecka, ale też dla naszych oczu - raj na ziemi. Zabawne, że gdy usiłowaliśmy kupić lody, nie znaleźliśmy żadnej typowej lodziarni - pana z lodówką pełną lodów w różnych smakach. Do restauracji za lodami wchodzić nie chcieliśmy, ze względu na nagłą potrzebę zanurzenia się Gerarda w pięknej turkusowej wodzie. San Vito Lo Capo to bez wątpienia rejon turystyczny, liczne restauracje i asfaltowy deptak, to może nie zachwyca, ale spojrzenie na plażę rekompensuje wszelkie niedogodności. Pomimo wielkiej popularności nie spotkaliśmy się z tłumem turystów, co prawda było wiele hotelowych leżaków, ale w większości stały puste. To był typowy "plażing". Woda cudowna, syn przejęty falami. Warto po prostu zobaczyć tę plażę.
Po 4 godzinach w San Vito wsiedliśmy do autka z nadzieją, że uda nam się zakończyć dzień w salinach.
Saliny
Do Trapani dotarliśmy ok. 18, telefony nie chciały nam wskazać drogi. Zagubiliśmy się w trapańskich uliczkach. Wtedy zatrzymaliśmy typowego przechodnia z nadzieją, że nam pomoże. A on, nie tylko wskazał nam drogę - rozmawiając z nami po włosku (my z nim po angielsku), zaproponował, że nas wywiezie do salin. Jechaliśmy za nim, a on, jeśli tylko zgubił nas z pola widzenia, czekał, aby dobrze nami pokierować. Wywiózł nas do samego rezerwatu WWF. Byliśmy poruszeni jego postawą. Dzięki niemu zdążyliśmy przed zamknięciem Muzeum Soli.
Saliny
Do Trapani dotarliśmy ok. 18, telefony nie chciały nam wskazać drogi. Zagubiliśmy się w trapańskich uliczkach. Wtedy zatrzymaliśmy typowego przechodnia z nadzieją, że nam pomoże. A on, nie tylko wskazał nam drogę - rozmawiając z nami po włosku (my z nim po angielsku), zaproponował, że nas wywiezie do salin. Jechaliśmy za nim, a on, jeśli tylko zgubił nas z pola widzenia, czekał, aby dobrze nami pokierować. Wywiózł nas do samego rezerwatu WWF. Byliśmy poruszeni jego postawą. Dzięki niemu zdążyliśmy przed zamknięciem Muzeum Soli.
Już same baseny zrobiły na nas wrażenie. Po wejściu do muzeum okazało się, że prócz nas i przewodniczki nie ma nikogo. Miała czas, aby dokładnie objaśnić nam etapy pozyskiwania soli z morskiej wody. Znowu wielka przyjemność ze spotkania osoby, która posługuje się językiem angielskim - nasza prywatna przewodniczka! (mieliśmy poczucie luksusu). Zadawaliśmy liczne pytania i otrzymywaliśmy szczegółowe odpowiedzi. Dzięki "Pani z muzeum" skorzystaliśmy z jego zasobów w 200%.
Bilet wstępu to 2,5 euro od osoby. Gerard znowu za darmo. Zupełnie zapomnieliśmy o zniżce z Trapani Welcome Card.
Bilet wstępu to 2,5 euro od osoby. Gerard znowu za darmo. Zupełnie zapomnieliśmy o zniżce z Trapani Welcome Card.
Po wizycie w muzeum obeszliśmy je z drugiej strony, aby trafić do restauracji. Wykwintna kolacja o zachodzie słońca, w otoczeniu salin odebrała nam wszelkie zmęczenie z dnia - a był to intensywny dzień. Gerard znowu jadł pasta bianca, ale tym razem solił każdy makaron solą prosto z salin. Saliny były doskonałym zwieńczeniem całodziennej wędrówki. Nawet teraz, kiedy wspominam to uczucie relaksu, sama sobie zazdroszczę, że tam byłam. Wiem też, że ze względu na syna, bez autka nie byłyby dla nas osiągalne.