Ostatni dzień w Trapani. Na początku myślałam, że w piątek uda nam się jeszcze pojechać do Marsali i Mazary del Vallo, nie ukrywam, że zmęczenie codziennymi wyjazdami trochę nam się udzieliło. Co prawda mieszkaliśmy od tygodnia w Trapani, ale nawet porządnie go nie obejrzeliśmy. Zatem piątek w mieście.
Już dosyć sprawnie poruszaliśmy się po starym mieście w Trapani, ale, jak się okazało, omijaliśmy prawdziwe perełki. Pan z Centrum Informacji Turystycznej wcześniej zaznaczył nam na mapie uliczki, którymi powinniśmy się przespacerować. Zrobiliśmy, jak radził, na trasie zwiedzania nie zabrakło targu rybnego - to było coś. Świeże płaszczki, ośmiornice, mątwy, ogromny miecznik... Gerard też był zafascynowany, próbował nawet głaskać dorodne langusty. Dla nas, sąsiadów dorsza, takie kolory to była prawdziwa egzotyka. Prawdę mówiąc, poza dokładnym obejrzeniem morskich okazów nie zamierzaliśmy nic kupować - nie wiedziałabym, jak przyrządzić te cuda.
Już dosyć sprawnie poruszaliśmy się po starym mieście w Trapani, ale, jak się okazało, omijaliśmy prawdziwe perełki. Pan z Centrum Informacji Turystycznej wcześniej zaznaczył nam na mapie uliczki, którymi powinniśmy się przespacerować. Zrobiliśmy, jak radził, na trasie zwiedzania nie zabrakło targu rybnego - to było coś. Świeże płaszczki, ośmiornice, mątwy, ogromny miecznik... Gerard też był zafascynowany, próbował nawet głaskać dorodne langusty. Dla nas, sąsiadów dorsza, takie kolory to była prawdziwa egzotyka. Prawdę mówiąc, poza dokładnym obejrzeniem morskich okazów nie zamierzaliśmy nic kupować - nie wiedziałabym, jak przyrządzić te cuda.
Po dokładnym obejrzeniu rybek kierowaliśmy się na cypel, jest to miejsce spotkana dwóch mórz, Śródziemnego i Tyrreńskiego, ta świadomość znacznie ubarwia krajobraz. Weszliśmy, a raczej wbiegliśmy, do Torre di Ligny, dawniej była to wieża obronna, a dziś Muzeum Prehistorii Trapani. Wbiegliśmy tam, bo Gerard zgłosił niecierpiącą zwłoki potrzebę. Pani z muzeum niechętnie wpuściła nas do środka, ale po wnikliwym spojrzeniu zrobiła wyjątek. Widok z okien muzeum sprawia, że czujesz się jak na pokładzie statku.
Po głębszym oddechu powietrzem znad obu mórz udaliśmy się dalej pięknym deptakiem w stronę Bastione Conca, aby docelowo zgubić się w jednej z wąskich uliczek w drodze na Corso Vittorio Emanuele. Spacer nie należał do najłatwiejszych, bo musieliśmy zaliczać sklepiki z pamiątkami, krawężniki na odpoczynek, lody… ale stare miasto zeszliśmy jak należy. Niespodziewanie pod koniec zwiedzania Trapani oczom syna naszego ukazały się naleśniki, tym samym cudownie rozszerzyła się dieta wakacyjna Gerarda.
* Agnieszka Ptaszyńska w swoim przewodniku dokładnie opisuje obiekty, które warto zobaczyć w mieście, proponuje też różne trasy zwiedzania. Polecam.
* Agnieszka Ptaszyńska w swoim przewodniku dokładnie opisuje obiekty, które warto zobaczyć w mieście, proponuje też różne trasy zwiedzania. Polecam.
Po południu wybraliśmy się do parku Villa Margeherita. Na miejscu jest skromny, ale dla 4-latka wystarczający plac zabaw, minizoo z papużkami, kaczkami i innym ptactwem. Gerard spędził prawie 20 min, obserwując żółwie. W parku spędziliśmy ponad 2 godziny i zobaczyliśmy pierwszego fikusa giganta.
Wieczorem mieliśmy gości - gospodyni zapowiedziała swoją wizytę na godzinę 22, co we włoskim klimacie zupełnie nie dziwi. Rozmowy z „lokalsami” traktuję jak perełki podczas naszych wyjazdów, czynią one miejsca nie tylko punktem na turystycznej mapie świata, ale realnym miejscem do życia.
Trapański etap już prawie za nami.
Wieczorem mieliśmy gości - gospodyni zapowiedziała swoją wizytę na godzinę 22, co we włoskim klimacie zupełnie nie dziwi. Rozmowy z „lokalsami” traktuję jak perełki podczas naszych wyjazdów, czynią one miejsca nie tylko punktem na turystycznej mapie świata, ale realnym miejscem do życia.
Trapański etap już prawie za nami.