Przyjazd
Dotarliśmy do wynajętego mieszkania, niemal z płaczem - że dobrowolnie zdecydowaliśmy się na to miasto. Pierwsze wrażenie nie było zbyt dobre, ale gdybyśmy tu nie przyjechali miałabym do siebie pretensje, że będąc tak blisko…
Palermo, miasto, które samo w sobie jest piękne, widać wpływy architektoniczne z różnych stron świata, bogactwo form. w zestawie 2+1 nie mieliśmy szansy skorzystać z niego z jak należy, marzy mi się spokojny spacer i odwiedzenie wszelakich wspaniałych miejsc sprzed wieków... 10 lat temu planowałabym pewnie trasę zwiedzania – teraz, z dzieckiem, widzę tylko ciasnotę na chodnikach, przejścia zablokowane zaparkowanymi „na chwilę” samochodami, słyszę naganiaczy i klaksony. Dodatkowo wynajęte mieszkanie okazało się ruderą. Wezwaliśmy właściciela i pod nasza nieobecność wysprzątał mieszkanie, ale po nieprzespanej nocy uciekliśmy do pierwszego napotkanego B&B, który w nazwie miał "Angelo". Pokój był duży i jasny, śniadania włoskie ale syte. Tak, to było dobre lokum na finał.
Dotarliśmy do wynajętego mieszkania, niemal z płaczem - że dobrowolnie zdecydowaliśmy się na to miasto. Pierwsze wrażenie nie było zbyt dobre, ale gdybyśmy tu nie przyjechali miałabym do siebie pretensje, że będąc tak blisko…
Palermo, miasto, które samo w sobie jest piękne, widać wpływy architektoniczne z różnych stron świata, bogactwo form. w zestawie 2+1 nie mieliśmy szansy skorzystać z niego z jak należy, marzy mi się spokojny spacer i odwiedzenie wszelakich wspaniałych miejsc sprzed wieków... 10 lat temu planowałabym pewnie trasę zwiedzania – teraz, z dzieckiem, widzę tylko ciasnotę na chodnikach, przejścia zablokowane zaparkowanymi „na chwilę” samochodami, słyszę naganiaczy i klaksony. Dodatkowo wynajęte mieszkanie okazało się ruderą. Wezwaliśmy właściciela i pod nasza nieobecność wysprzątał mieszkanie, ale po nieprzespanej nocy uciekliśmy do pierwszego napotkanego B&B, który w nazwie miał "Angelo". Pokój był duży i jasny, śniadania włoskie ale syte. Tak, to było dobre lokum na finał.
Mondello
Pierwszego dnia zwiedziliśmy trochę miasto, z przystankiem na jedzenie i lody. To była raczej przebieżka, młodemu druhowi zwiedzanie Palermo zupełnie nie pasowało. Drugiego dnia zaplanowaliśmy leniwe plażowanie na Mondello - to piaszczysta plaża oddalona od centrum Palermo o 10 km. Zakupiliśmy bilet dobowy na miejski autobus, także dla Gerarda (w Palermo dzieci powyżej 1 metra wysokości płacą jak wszyscy); jeden bilet kosztował 3,5 euro. Po kontroli biletów w autobusie kontroler upewnił nas, że syn mimo słusznych 110 cm mógł jechać za darmo. Podróż z przesiadką i po godzinie byliśmy na plaży. Autobus wypchany po brzegi, nawet w piątkowe przedpołudnie. Plaża niemal w całości płatna i ogrodzona mniejszymi lub większymi płotami, a za płotami kilka rodzin, które opłaciły sobie ten luksus. Dopiero na samym końcu kawałek ziemi przeznaczony na plażę publiczną. Widok odrażający, gdy się ludzi grodzi na małej przestrzeni. Tak, spodziewaliśmy się tłoku, bo to najbliższa plaża o takich warunkach naturalnych, znowu biały piasek, długie wybrzeże, lazur wody, w oddali pływające łódki, widok jak z obrazka. Wykąpaliśmy się trochę dla formalności, ale relaksu nie doświadczyliśmy. Znaleźliśmy trochę miejsca na kocyk w przejściu między zagrodami, stosunkowo blisko linii brzegowej. Gdyby nie te boksy dla turystów i zaparkowane w wodzie małe komercyjne „pływadła”, byłoby cudownie. Dla dwójki z nas, bo Gerard oczywiście zachwyca się na samą myśl o kąpieli, pobyt na Mondello był bardzo frustrujący.
Pierwszego dnia zwiedziliśmy trochę miasto, z przystankiem na jedzenie i lody. To była raczej przebieżka, młodemu druhowi zwiedzanie Palermo zupełnie nie pasowało. Drugiego dnia zaplanowaliśmy leniwe plażowanie na Mondello - to piaszczysta plaża oddalona od centrum Palermo o 10 km. Zakupiliśmy bilet dobowy na miejski autobus, także dla Gerarda (w Palermo dzieci powyżej 1 metra wysokości płacą jak wszyscy); jeden bilet kosztował 3,5 euro. Po kontroli biletów w autobusie kontroler upewnił nas, że syn mimo słusznych 110 cm mógł jechać za darmo. Podróż z przesiadką i po godzinie byliśmy na plaży. Autobus wypchany po brzegi, nawet w piątkowe przedpołudnie. Plaża niemal w całości płatna i ogrodzona mniejszymi lub większymi płotami, a za płotami kilka rodzin, które opłaciły sobie ten luksus. Dopiero na samym końcu kawałek ziemi przeznaczony na plażę publiczną. Widok odrażający, gdy się ludzi grodzi na małej przestrzeni. Tak, spodziewaliśmy się tłoku, bo to najbliższa plaża o takich warunkach naturalnych, znowu biały piasek, długie wybrzeże, lazur wody, w oddali pływające łódki, widok jak z obrazka. Wykąpaliśmy się trochę dla formalności, ale relaksu nie doświadczyliśmy. Znaleźliśmy trochę miejsca na kocyk w przejściu między zagrodami, stosunkowo blisko linii brzegowej. Gdyby nie te boksy dla turystów i zaparkowane w wodzie małe komercyjne „pływadła”, byłoby cudownie. Dla dwójki z nas, bo Gerard oczywiście zachwyca się na samą myśl o kąpieli, pobyt na Mondello był bardzo frustrujący.
Drugą część dnia spędziliśmy w ogrodzie botanicznym, a tam, cisza spokój. Ogród przepiękny i pusty, słychać ptactwo wszelakie. Obok srok na tej samej mirabelce ucztują zielone papugi. W powietrzu unosi się zapach dojrzałych pomarańczy. Wspaniałe okazy fikusa giganta, bambusowy domek, palmy i najwspanialsza na świecie mimoza, do której kilka razy musieliśmy wracać. Nasz pobyt w Palermo zyskał z perspektywy cudowności tego ogrodu.
Miało być Terrasini...
... miasteczko oddalone od Palermo o ok. godziny drogi autobusem. Znaleziony w internetowym wszechświecie rozkład jazdy autobusów okazał się niestety nieaktualny. Autobusu o g. 10 do Terrasini nie było, a my byliśmy spakowani i przygotowani na plażowanie… do następnego prawie 2 godziny, a to już trochę za późno. Wybraliśmy więc opcję zapasową, wybrzeże po wschodniej stronie Palermo.
Na plażę dotarliśmy autobusem nr 224 z dworca centralnego, jazda trwała ok. 15 min, wysiedliśmy razem z innymi zainteresowanymi alternatywą do Mondello, wyglądali na „tutejszych” i zapewne wiedzieli, na jaką plażę się wybierają, wiedzieli też, że ani piasku ani lazurowej wody tam nie uświadczymy, spodziewali się też pewnie zaśmieconego wybrzeża - my nie i te okoliczności bardzo nas zaskoczyły. Plaża kamienista - nie zabraliśmy ze sobą obuwia do pływania, dlatego Gerard kąpał się w skarpetach.
... miasteczko oddalone od Palermo o ok. godziny drogi autobusem. Znaleziony w internetowym wszechświecie rozkład jazdy autobusów okazał się niestety nieaktualny. Autobusu o g. 10 do Terrasini nie było, a my byliśmy spakowani i przygotowani na plażowanie… do następnego prawie 2 godziny, a to już trochę za późno. Wybraliśmy więc opcję zapasową, wybrzeże po wschodniej stronie Palermo.
Na plażę dotarliśmy autobusem nr 224 z dworca centralnego, jazda trwała ok. 15 min, wysiedliśmy razem z innymi zainteresowanymi alternatywą do Mondello, wyglądali na „tutejszych” i zapewne wiedzieli, na jaką plażę się wybierają, wiedzieli też, że ani piasku ani lazurowej wody tam nie uświadczymy, spodziewali się też pewnie zaśmieconego wybrzeża - my nie i te okoliczności bardzo nas zaskoczyły. Plaża kamienista - nie zabraliśmy ze sobą obuwia do pływania, dlatego Gerard kąpał się w skarpetach.
Dzięki tej wyprawie poznaliśmy normalne Palermo, bez turystów. Jedliśmy pizzę zapakowaną na wynos niemal jak prezent przewiązany kokardką - przepyszna margherita. Podziwialiśmy ostrygi i jeżowce świeżo wyłowione z morza. Znaleźliśmy tak długo poszukiwany sklep z zabawkami, aby móc i z Palermo przywieźć pamiątkę - Ger złowił transformersa.
Z tegoż plażowania przywieźliśmy nasz największy skarb - kawałek skały z muszelkami. Całe wybrzeże było zbudowane ze skał wymieszanych z muszlami wszelkiej maści. Ukazało nam się prawdziwe piękno tego zaniedbanego miejsca. Znalezisko ważyło około kilograma, dla nas to było „dobro naturalne” i nie wiedzieliśmy, czy legalnie możemy je przewieźć do Polski - dobre dusze z internetu też nie wiedziały, czy okaz ten nie wzbudzi podejrzeń. Na całe szczęście na lotnisku nikt nie zainteresował się zawartością mojego bagażu (przypominam, że podróżowaliśmy jedynie na bagażu podręcznym) i skała ma teraz honorowe miejsce w pokoju syna.
Monreale
Do Monreale można dostać się miejskim autobusem nr 389 Startuje on z Piazza Indipendeza, autobus jeździ co godzinę, nie wiedzieliśmy o której godzinie dokładnie startuje, ale też nie byliśmy w stanie przewidzić ile czasu zajmie nam spacer do Piazza Indipendeza z via Roma, z przystankiem na zwiedzanie katedry i lody. Mieliśmy szczęście - po pierwsze ze względu na anglojęzycznego starszego pana, który uświadomił nam, że za 10 min będzie autobus, no i fakt, że nie musieliśmy na niego czekać. Dla spóźnialskich pocieszające może być to, że z tego miejsca startują także autokary wycieczkowe, które zawiozą zainteresowanych do Monreale, a także w inne turystyczne mekki Palermo. Dojazd na miejsce trwał ok. 30 min, gdy autobus zaczął piąć się w górę, mieliśmy wrażenie przekroczenia jakiejś niewidzialnej granicy między dwiema tak bliskimi, a tak różnymi rzeczywistościami. Na samej górze u stóp miasteczka jawi nam się ujmujący widok na Palermo.
Po wyjściu z autobusu kierowaliśmy się strzałkami dla turystów, wspinaliśmy się ciemną uliczką bez chodników, aby dotrzeć do serca Monreale z katedrą, piękną fontanną i… spokojem. Cudowne wrażenie pustki w zatłoczonym miejscu. Leniwie spacerowaliśmy uliczkami Monreale. Do katedry niestety nie mogliśmy wejść, ponieważ trwało tam nadal usuwanie skutków pewnej burzowej nocy, kiedy to katedra została prześwięcona kilkoma słusznej siły piorunami. Staraliśmy się chłonąć miasteczko, jak się dało, wystarczyło posiedzieć na schodach ze świeżą morelą i obserwować leniwy tłum turystów. Było coś magicznego w tym miejscu, czułam się podobnie na Erice, wszystko zwolniło. Żal nam było opuszczać Monreale, ale niebawem odjeżdżał autobus do Palermo. Trafienie na przystanek powrotny było całkiem zabawne. Przystanek znaleźliśmy nieopodal katedry, była na nim przyklejona informacja, której niestety nikt nie mógł nam przetłumaczyć. My nadal nie znamy włoskiego, a napotkana młodzież angielskiego. Po ratunek do najbliższego baru i już wiedzieliśmy, że z tego przystanku nigdzie nie pojedziemy. Zatem szybki powrót do ronda u stóp miasta i do Palermo.
Do Monreale można dostać się miejskim autobusem nr 389 Startuje on z Piazza Indipendeza, autobus jeździ co godzinę, nie wiedzieliśmy o której godzinie dokładnie startuje, ale też nie byliśmy w stanie przewidzić ile czasu zajmie nam spacer do Piazza Indipendeza z via Roma, z przystankiem na zwiedzanie katedry i lody. Mieliśmy szczęście - po pierwsze ze względu na anglojęzycznego starszego pana, który uświadomił nam, że za 10 min będzie autobus, no i fakt, że nie musieliśmy na niego czekać. Dla spóźnialskich pocieszające może być to, że z tego miejsca startują także autokary wycieczkowe, które zawiozą zainteresowanych do Monreale, a także w inne turystyczne mekki Palermo. Dojazd na miejsce trwał ok. 30 min, gdy autobus zaczął piąć się w górę, mieliśmy wrażenie przekroczenia jakiejś niewidzialnej granicy między dwiema tak bliskimi, a tak różnymi rzeczywistościami. Na samej górze u stóp miasteczka jawi nam się ujmujący widok na Palermo.
Po wyjściu z autobusu kierowaliśmy się strzałkami dla turystów, wspinaliśmy się ciemną uliczką bez chodników, aby dotrzeć do serca Monreale z katedrą, piękną fontanną i… spokojem. Cudowne wrażenie pustki w zatłoczonym miejscu. Leniwie spacerowaliśmy uliczkami Monreale. Do katedry niestety nie mogliśmy wejść, ponieważ trwało tam nadal usuwanie skutków pewnej burzowej nocy, kiedy to katedra została prześwięcona kilkoma słusznej siły piorunami. Staraliśmy się chłonąć miasteczko, jak się dało, wystarczyło posiedzieć na schodach ze świeżą morelą i obserwować leniwy tłum turystów. Było coś magicznego w tym miejscu, czułam się podobnie na Erice, wszystko zwolniło. Żal nam było opuszczać Monreale, ale niebawem odjeżdżał autobus do Palermo. Trafienie na przystanek powrotny było całkiem zabawne. Przystanek znaleźliśmy nieopodal katedry, była na nim przyklejona informacja, której niestety nikt nie mógł nam przetłumaczyć. My nadal nie znamy włoskiego, a napotkana młodzież angielskiego. Po ratunek do najbliższego baru i już wiedzieliśmy, że z tego przystanku nigdzie nie pojedziemy. Zatem szybki powrót do ronda u stóp miasta i do Palermo.
Powrót
Odlot mieliśmy zaplanowany na niedzielę, a w niedzielę jest mniej autobusów. Wyjazd z Palermo liniami Terravision (tak naprawdę Salemi, z karteczką po stronie kierowcy na której jest logo Terravision właśnie) był o godzinie 12 z dworca autobusowego. Dotarliśmy na miejsce pieszo i już na przystanku zawarliśmy pierwsze znajomości z Polakami, przebywającymi na Sycylii zawodowo. Niesamowity kontrast. Gdy jesteśmy w środkowej części Europy, czy na Wyspach Brytyjskich, Polak do Polaka nie lgnie - unikają się. A tu przyjazne wymiany doświadczeń, wiele informacji. Sycylia rozsiewa jakąś magię wśród jej mieszkańców. Zresztą już wcześniej przekonaliśmy się o bezinteresowności Sycylijczyków, gdy np. szukaliśmy drogi do salin albo wpuszczono nas do sklepu pomimo sjesty. Pusty market, całkiem duży - a w nim tylko my i właściciel.
Emocje towarzyszyły nam nawet podczas przejazdu autostradą, gdy na wysokości Castellamare, zepsuł się autobus. Mam takie wrażenie, że w Polsce pół autobusu rzucałoby bluzgami, drugie pół zasłaniałoby uszy, dzieci pobudzone nerwami rodziców płakałyby w głos, ale tu… cóż zrobić, większość pasażerów po prostu wyszła na papieroska w oczekiwaniu na szybkie reakcje kierowców lub pomoc z zewnątrz. Po 20 minutach niewiedzy i stania na autostradzie pojechaliśmy dalej!
A na lotnisku w Trapani zrobiło nam się zimno, szykowaliśmy się do wyjścia w zupełnie innym klimacie.
W Warszawie padał deszcz.
Odlot mieliśmy zaplanowany na niedzielę, a w niedzielę jest mniej autobusów. Wyjazd z Palermo liniami Terravision (tak naprawdę Salemi, z karteczką po stronie kierowcy na której jest logo Terravision właśnie) był o godzinie 12 z dworca autobusowego. Dotarliśmy na miejsce pieszo i już na przystanku zawarliśmy pierwsze znajomości z Polakami, przebywającymi na Sycylii zawodowo. Niesamowity kontrast. Gdy jesteśmy w środkowej części Europy, czy na Wyspach Brytyjskich, Polak do Polaka nie lgnie - unikają się. A tu przyjazne wymiany doświadczeń, wiele informacji. Sycylia rozsiewa jakąś magię wśród jej mieszkańców. Zresztą już wcześniej przekonaliśmy się o bezinteresowności Sycylijczyków, gdy np. szukaliśmy drogi do salin albo wpuszczono nas do sklepu pomimo sjesty. Pusty market, całkiem duży - a w nim tylko my i właściciel.
Emocje towarzyszyły nam nawet podczas przejazdu autostradą, gdy na wysokości Castellamare, zepsuł się autobus. Mam takie wrażenie, że w Polsce pół autobusu rzucałoby bluzgami, drugie pół zasłaniałoby uszy, dzieci pobudzone nerwami rodziców płakałyby w głos, ale tu… cóż zrobić, większość pasażerów po prostu wyszła na papieroska w oczekiwaniu na szybkie reakcje kierowców lub pomoc z zewnątrz. Po 20 minutach niewiedzy i stania na autostradzie pojechaliśmy dalej!
A na lotnisku w Trapani zrobiło nam się zimno, szykowaliśmy się do wyjścia w zupełnie innym klimacie.
W Warszawie padał deszcz.