Trapani Welcome Card umożliwia skorzystanie ze zniżki na całodzienną wycieczkę promem na Wyspy Egadzkie. Wiedziałam, że z tego skorzystamy. Bardzo zależało nam na podróży statkiem, chociaż na małą odległość. Bilety zakupiliśmy w zaprzyjaźnionym już centrum informacji turystycznej, dzień przed wypłynięciem, po zniżce kosztowały nas niecałe 70 euro. Gerard znowu nie musiał płacić. Stawiliśmy się pół godziny przed czasem i, prawdę mówiąc, ledwo znaleźliśmy miejsce na statku. Tłum ludzi!!! Niby środek tygodnia i przed sezonem. Jak się okazało, jest to najbardziej popularny armator, i jako jedyny oferujący zniżkę z Welcome Card. Z zazdrością patrzyliśmy na inne wodoloty, które miały podobny plan wycieczki a zdecydowanie mniej turystów. Chętnie dołożyłabym te 10 euro, oby tylko liczba osób na statku zmniejszyła się o połowę. Niestety, pieniądze wydane, bilety kupione. Więc płyniemy… Bardzo szybko płyniemy. Już po 10 min podróży zrobiło nam się zimno. Owinęliśmy syna tym, co mieliśmy w torbach, ale obawa o przeziębienie była duża. Zejście pod pokład zagwarantowałoby brak przeciągów, ale także brak widoków. Gerard po 20 minutach walki z wiatrem przyklejony do taty usnął.
Pierwszy przystanek to wyspa Favignana. Na horyzoncie widać już miasteczko i tutejszą plażę, to będą dobrze spędzone 2 godziny - tak myśleliśmy. Po zejściu na ląd, zanim zdążyliśmy się przebić na główny rynek miasteczka, Gerard zrobił się głodny, więc 15 min przesiedzieliśmy na krawężniku z kanapką w ręku. Potem szybki spacer, rzut oka na Pana Florio - wyspa słynie z produkcji Tuńczyka, a Florio był właścicielem tutejszej fabryki. Starczyło nam czasu na naprawdę szybki spacer, a potem żmudne poszukiwania zejścia do plaży (zawsze uwzględnialiśmy to, że Gerard co dzień musiał wylądować na jakiejś plaży). Na plaży spędziliśmy całe 20 minut i już musieliśmy się zbierać na pokład przepełnionego statku. Plaża na pocztówkach i zdjęciach wyglądała rewelacyjnie - w rzeczywistości była piaszczysto-kamienista i, ku naszemu zaskoczeniu, zimna. Zapach
z okolicznego portu nie sprzyjał beztroskiemu relaksowi. Nasze atrakcje oceniamy
z perspektywy warunków odpowiednich dla dzieci. I pewnie nie zauważylibyśmy wielu rzeczy, albo zaakceptowali wiele innych, gdybyśmy w podróż wyruszali tylko w towarzystwie dorosłych.
Dwie godziny na Favignanie minęły zdecydowanie za szybko. Już na tym etapie zlokalizowaliśmy nasz błąd. Lepszym wyjściem byłoby dopłynięcie na wyspę rano statkiem rejsowym i powrót wieczorem. Mielibyśmy czas i na spacer, i na zjedzenie czegoś lokalnego a na pewno więcej czasu na plażowanie.
z okolicznego portu nie sprzyjał beztroskiemu relaksowi. Nasze atrakcje oceniamy
z perspektywy warunków odpowiednich dla dzieci. I pewnie nie zauważylibyśmy wielu rzeczy, albo zaakceptowali wiele innych, gdybyśmy w podróż wyruszali tylko w towarzystwie dorosłych.
Dwie godziny na Favignanie minęły zdecydowanie za szybko. Już na tym etapie zlokalizowaliśmy nasz błąd. Lepszym wyjściem byłoby dopłynięcie na wyspę rano statkiem rejsowym i powrót wieczorem. Mielibyśmy czas i na spacer, i na zjedzenie czegoś lokalnego a na pewno więcej czasu na plażowanie.
No nic, płyniemy dalej, teraz na Levanzo. Po krótkim rejsie przystanek na małą kąpiel i skok ze statku - czekałam na tę okazję. Na wodzie statek i ja, pode mną charakterystyczne dla regionu czerwone meduzy. Gerard znowu usnął w objęciach taty, więc frajdę z przystanku miała tylko mama. Potem obiad - przepyszny. Najpierw przystawka z oliwek, suszonych pomidorów, mozzarelli i pieczywa, a potem sycący makaron z pesto trapanese. Gerardowi zamówiliśmy pasta bianca, i cóż za zaskoczenie, dowiedzieliśmy się, że pasta bianca to makaron z oliwą i parmezanem. Do tego lokalne białe wino, a na deser morele. Wtedy to Gerard ukochał ten owoc i co dzień zjadał co najmniej 10 sztuk. Nieźle jak na niejadka.
Levanzo z daleka wygląda wyjątkowo, przypomina jedną z greckich wysepek. Ze względu na zmęczone dziecko miałam nadzieję na kawałek plaży. Niestety plaża widoczna ze statku jest zanieczyszczona. Obsługa skierowała nas na inną, oddalaną ok. kilometra od portu. A tam… skała na skale. Zabrakło mi słów. Na Levanzo mieliśmy tylko godzinę, marsz na pseudoplażę i z powrotem zajął ponad pół. Zostało jeszcze 15 min na szybką kawę w restauracji z widokiem na port.
Powrót to znowu godzina w wietrznym klimacie i ponowne otulanie „byleczym”.
Widoki podczas rejsu są piękne, jednak czasem z przymusu musieliśmy je oglądać spod pokładu. Przewodnik opowiadał o mijanych obiektach, nawet po angielsku, więc skorzystaliśmy. Rejs zdecydowanie nie jest skierowany dla młodego widza. Odwiedzane plaże były kamieniste a nawet skaliste. Zatoki do skakania ze statku - to generowanie nudy dla delikwenta, co to pływakiem wyśmienitym nie jest, a by chciał. Na pewno wrócimy na Favignane, ale w swoim tempie. Odwiedzimy też Maretimo, samodzielnie, może nawet spędzimy na niej noc.
Podsumowując wycieczkę z Egadi Escursioni - dla dorosłych być może wielka frajda, ale też raczej dla tych, co to się łatwo adaptują do tłumów. Dla dzieci zdecydowanie odradzam.
Dopóki Ger jest mały, z wycieczek/rejsów zorganizowanych nie skorzystamy. Amen.
Widoki podczas rejsu są piękne, jednak czasem z przymusu musieliśmy je oglądać spod pokładu. Przewodnik opowiadał o mijanych obiektach, nawet po angielsku, więc skorzystaliśmy. Rejs zdecydowanie nie jest skierowany dla młodego widza. Odwiedzane plaże były kamieniste a nawet skaliste. Zatoki do skakania ze statku - to generowanie nudy dla delikwenta, co to pływakiem wyśmienitym nie jest, a by chciał. Na pewno wrócimy na Favignane, ale w swoim tempie. Odwiedzimy też Maretimo, samodzielnie, może nawet spędzimy na niej noc.
Podsumowując wycieczkę z Egadi Escursioni - dla dorosłych być może wielka frajda, ale też raczej dla tych, co to się łatwo adaptują do tłumów. Dla dzieci zdecydowanie odradzam.
Dopóki Ger jest mały, z wycieczek/rejsów zorganizowanych nie skorzystamy. Amen.